poniedziałek, 2 grudnia 2013

RECENZJA: "Kiedy byłem dziełem sztuki"



       020. autor: Éric – Emmanuel Schmitt
        tytuł: „Kiedy byłem dziełem sztuki”
        gatunek: powieści i opowiadania
        wydawnictwo: Znak
        rok wydania: 2007r.
        ilość stron: 263

Kiedy wczorajszej nocy dokończyłam czytać „Kiedy byłem dziełem sztuki” aż nie mogłam się doczekać, by móc zrecenzować tę książkę. To już kolejne spotkanie z panem Schmittem i kolejne zaskoczenie, oczywiście pozytywne. Z podobnym utworem nigdy nie miałam do czynienia. Zachwycił mnie pod wieloma względami. Dzięki tej książce zaczęłam inaczej patrzeć na sztukę. Z zupełnie innego pryzmatu. Sztuka jest piękna, wzbudza w nas podziw, ale czy tylko to? Autor przybliża czytelnikowi nieco inne, słabsze i mniej pozytywne strony.

Główny bohater jest nieszczęśliwym dwudziestolatkiem. Jak sam twierdzi, nic mu w życiu nie wychodzi, nawet próby samobójcze. Za każdym razem coś staje mu na drodze, by ze sobą skończyć. Kiedy ponawia kolejną próbę śmierci spotyka pewnego mężczyznę – znanego artystę. Proponuje chłopakowi pewien układ, w którym mówi, że odmieni jego życie na lepsze. Niestety jest jeden warunek. Nastolatek spisuje z nim umowę, na której zrzeka się swojego człowieczeństwa i oddaje się w ręce szalonego Zeusa Petera Lamy…

„Kiedy byłem dziełem sztuki” to nie tylko opowieść o miłości, człowieczeństwie oraz jego prawach i sztuce, ale także potężna dawka dobrego humoru. Na początku książki, kiedy autor opisywał nieudane próby samobójcze chłopaka uśmiechałam się kącikiem ust. Śmiałam się natomiast wtedy, kiedy opowiadał o spotkaniu głównego bohatera z Zeusem Peterem Lamą. Bo kto musi przeszkadzać człowiekowi akurat wtedy, kiedy on chce popełnić samobójstwo? 

Gdy czytamy książki, to już na pierwszych stronach dowiadujemy się jak ma na imię główny bohater. Tym razem tak nie było. Jak się nazywał chłopak dowiedziałam się praktycznie pod koniec i książki i stało się to przez przypadek. Jedna z postaci zwróciła się do niego po imieniu. Nie powtarzało się często w całej książce. Oczywiście to prawdziwe, bo bohater miał nowe, nadane przez swojego „Dobroczyńcę”, czyli artystę, który ponownie powołał go do życia.

Podczas tych 263 stron w ogóle się nie nudziłam. Akcja była wartka, ale zrozumiała dla czytelnika. Wszystko od początku było dobrze wytłumaczone, dzięki czemu o wiele łatwiej było zrozumieć położenie postaci. Bohaterów, którzy pojawiali się w większości w książce było niewielu. Nie mam tego za złe autorowi. Bardzo spodobało mi się to, iż każdy z nich różnił się charakterem, wiekiem i kilkoma innymi aspektami. 

Niestety, jest jednak minus. Nie wiem dlaczego, ale pojawia się to coraz częściej w czytanych przeze mnie książkach. Otóż, chodzi o opis zewnętrzny bohatera. Tutaj minus jest podwójny, ponieważ nie wiemy jak wyglądał chłopak przed zmianą w dzieło sztuki oraz po owej zmianie. Przez to trudniej było sobie wyobrazić te dwie postacie. Może autor chciał, by wyobraźnia czytelnika działała na pełnych obrotach? Niemniej jednak dobrze by było, gdyby chociaż pokrótce wspomniał o paru cechach wyglądu.

„Kiedy byłem dziełem sztuki” to w wielkiej mierze opowieść o człowieczeństwie. Opowiada o tym, że człowiek nie ceni swoich praw. Jesteśmy do nich przyzwyczajeni, bo po prostu nam się „należą”. Dwudziestoletni Tazio jest dobrym przykładem tego, jak łatwo można je utracić i jak długo trzeba o nie z powrotem walczyć. Historia mówi także o tym, że każdemu jest potrzebny drugi człowiek. Ktoś, kto pomoże w najtrudniejszych chwilach, wesprze i pocieszy. Miłość, jaką przedstawiłam autor jest cudowna. Może to dziwnie zabrzmi, bo taka właśnie powinna być miłość, ale w tej jest coś wyjątkowego. Przedstawia dwoje ludzi, którzy pomimo wielkich przeciwności losu walczą o siebie nawzajem. Potem pojawia się coś wspaniałego… ale nie będę Wam spolerować. 


„Człowieczeństwo jest dobrem niezbywalnym, którego nie można się pozbyć ani nie można zostać go pozbawionym.”


Książkę polecam nie tylko tym, którzy interesują się sztuką, ale także miłośnikom ciekawych powieści. Gwarantuję Wam, że nie będziecie się nudzić, ponieważ w utworze pojawia się kilka wątków, które są od początku do końca rozwinięte. Dla zachęty powiem, że książka niejeden raz Was zaskoczy.

„Kiedy byłem dziełem sztuki” dostaje ode mnie 9/10 gwiazdek!

7 komentarzy:

  1. Książka leży na półce i czeka na przeczytanie. Mam nadzieję, że spodoba mi się tak samo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To zdecydowanie lektura dla mnie. Uwielbiam takie książki z duszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kiedy byłem dziełem sztuki" jest idealnym przykładem takiej książki

      Usuń
  3. O! Wyczuwam coś dla mnie. Lubię książki Schmitta. Są lekkie i niezobowiązujące :). Na pewno do niej zajrzę :)

    OdpowiedzUsuń